Szybko do auta i w drogę powrotną - mieliśmy do wyboru dwie trasy, albo znów wzdłuż wybrzeża i do Panamericany, albo kawałek za La Uvita odbić w kierunku San Isidro de El General i dalej skorzystać z niższego odcinka Panamericany. Niestety wybraliśmy drugą opcję, nie spodziewając się dodatkowych atrakcji
:)
W San Isidro de El General kupiliśmy kilka pamiątkowych paczek kawy (której ogólnie nie lubię i piję rzadko, a ta bardzo mi zasmakowała) i udaliśmy się na krajową 2, czyli Panamerican Highway. Dopiero niedawno znalazłam informację, że fragment przez nas przejechany nazywa się Cerro de la Muerte (góry śmierci) ze względu na drogę właśnie - kręta, wąska, dużo ciężarówek, mgła i deszcz. Nam trafiło się wszystko z tej wyliczanki. Ale cóż, zobaczyliśmy też kilka przepięknych widoczków i mieliśmy okazję przejechać 3451m.n.p.m., najwyżej położonym odcinkiem tej słynnej trasy. G. mało mnie nie zamordował ze względu na mój cudowny pomysł powrotu inną trasą. Ostatnie 30 km przejechaliśmy tuż za wozem opancerzonym jakiegoś banku, zajęło nam to godzinę, nie było jak wyprzedzić. Na przedmieścia San Jose wjechaliśmy tuż po zapadnięciu mroku.
Ostatnią noc spędziliśmy w Sheratonie, co też było średnim pomysłem - wpadliśmy tam w ciuchach "prawie z dżungli", a w sobotni wieczór przyjeżdża tam śmietanka stolicy by pograć w kasynie. Mało się nie zapadłam ze wstydu, na dodatek w łazience bardzo się rozczarowałam, bo poprzednie 11 nocy marzyłam o gorącej kąpieli z pianką, a tam...tylko prysznic -wszystko przez ekologiczne zapędy Ticos.
Na lotnisku pozostał nam do zapłacenia podatek wyjazdowy (można to zrobić wcześniej w banku, unikając kolejki, ale w sumie w bankach też wszędzie widzieliśmy duuużo ludzi, więc na jedno wychodzi) i pożegnaliśmy się z tą "środkowoamerykańską Szwajcarią", jak niektórzy nazywają Kostarykę.
Jeśli chodzi o koszt podróży, to nie była ona zbyt budżetowa - w końcu mamy nadzieję nie brać rozwodu i ponownego ślubu, więc podróż poślubna jest czymś wyjątkowym
;)
1) bilety: mieszkamy na Wyspach Kanaryjskich, więc musieliśmy dolecieć do Hiszpanii kontynentalnej. Zapłaciliśmyu po 80e od osoby za bilet w dwie strony, ale tak naprawdę nie powinniśmy tego wliczać do kosztorysu, bo zawsze nas czeka ten nieszczęsny "dolot". Z Madrytu lecieliśmy prawie dookoła świata, bo oczywiście musiałam kupić bilety "już teraz" zamiast poczekać na promocję Iberii. Polecieliśmy Madryt-Paryż-Atlanta-San Jose de Costa Rica, powrót tak samo. Kosztowało nas to 540e od osoby.
2) hotele: od początku wiedzieliśmy, że hostele nie są dla nas. Rezerwowaliśmy skromne ale zadbane hotele. Najtańszy ( i najgorszy) około 30e, najdroższy około 65e za dobę. Łącznie wydaliśmy 380e na noclegi (plus 12000 punktów Starwood na dwa noclegi w Alofcie i jeden w Sheratonie)
3) jedzenie: myśleliśmy że Kostaryka jest tańsza pod tym względem. W restauracji jedliśmy dwa razy, reszta posiłków w barach, wydawaliśmy od 5 do 25 euro na osobę. Łącznie: około 350e (w tym jedzenie, woda itd z supermarketów)
4) wejściówki, atrakcje tutaj Kostaryka jest jeszcze droższa niż by się chciało. Prawie każdy park narodowy - 10 do 15$. My odwiedziliśmy ich 7, na szczęście w trzech udało się bez płacenia. Parki Narodowe: jakieś 150$. Reszta płatnych atrakcji, cena na osobę: - wycieczka łódką po kanałach tortugero: 20$ - wejściówka do SPA, inne atrakcje w The Springs: 99$ - Wycieczka konna: 70$ - kolejki linowe: 55$ o ile dobrze pamiętam - w poszukiwaniu wielorybów: 85$
Do tego trzeba dodać koszt napiwków, pamiątek, mniej ważnych atrakcji - wydaliśmy około 600e na główę.
5) transport Od samego początku wiedzieliśmy, że szkoda nam czasu na autobusy i pożyczyliśmy auto. Koszt: 460e. Na paliwo wydaliśmy około 150e, chociaż tego akurat nie jestem pewna, bo tankował mąż
;)
Podsumowując, wydaliśmy około 3400e na całą podróż, na niczym nie oszczędzając ale też nie rezerwująć hoteli 5*. Spokojnie dałoby radę zejść poniżej 3000e, ale tym razem chcieliśmy zaszaleć (za to w maju czeka nas budżetowa Floryda, sama jestem ciekawa jak wyjdzie).
maciej.moch napisał:powiedz mi jak byłaś na wulkanie poas to tam na górze przy kraterze była może nalepka Legii?
:)))))Nie zauważyłam,wydaje mi się ze nie-jestem prawie 100% pewna że regularnie "czyszczą" to miejsce.
Szybko do auta i w drogę powrotną - mieliśmy do wyboru dwie trasy, albo znów wzdłuż wybrzeża i do Panamericany, albo kawałek za La Uvita odbić w kierunku San Isidro de El General i dalej skorzystać z niższego odcinka Panamericany. Niestety wybraliśmy drugą opcję, nie spodziewając się dodatkowych atrakcji :)
W San Isidro de El General kupiliśmy kilka pamiątkowych paczek kawy (której ogólnie nie lubię i piję rzadko, a ta bardzo mi zasmakowała) i udaliśmy się na krajową 2, czyli Panamerican Highway. Dopiero niedawno znalazłam informację, że fragment przez nas przejechany nazywa się Cerro de la Muerte (góry śmierci) ze względu na drogę właśnie - kręta, wąska, dużo ciężarówek, mgła i deszcz. Nam trafiło się wszystko z tej wyliczanki. Ale cóż, zobaczyliśmy też kilka przepięknych widoczków i mieliśmy okazję przejechać 3451m.n.p.m., najwyżej położonym odcinkiem tej słynnej trasy. G. mało mnie nie zamordował ze względu na mój cudowny pomysł powrotu inną trasą. Ostatnie 30 km przejechaliśmy tuż za wozem opancerzonym jakiegoś banku, zajęło nam to godzinę, nie było jak wyprzedzić. Na przedmieścia San Jose wjechaliśmy tuż po zapadnięciu mroku.
Ostatnią noc spędziliśmy w Sheratonie, co też było średnim pomysłem - wpadliśmy tam w ciuchach "prawie z dżungli", a w sobotni wieczór przyjeżdża tam śmietanka stolicy by pograć w kasynie. Mało się nie zapadłam ze wstydu, na dodatek w łazience bardzo się rozczarowałam, bo poprzednie 11 nocy marzyłam o gorącej kąpieli z pianką, a tam...tylko prysznic -wszystko przez ekologiczne zapędy Ticos.
Na lotnisku pozostał nam do zapłacenia podatek wyjazdowy (można to zrobić wcześniej w banku, unikając kolejki, ale w sumie w bankach też wszędzie widzieliśmy duuużo ludzi, więc na jedno wychodzi) i pożegnaliśmy się z tą "środkowoamerykańską Szwajcarią", jak niektórzy nazywają Kostarykę.
Jeśli chodzi o koszt podróży, to nie była ona zbyt budżetowa - w końcu mamy nadzieję nie brać rozwodu i ponownego ślubu, więc podróż poślubna jest czymś wyjątkowym ;)
1) bilety:
mieszkamy na Wyspach Kanaryjskich, więc musieliśmy dolecieć do Hiszpanii kontynentalnej. Zapłaciliśmyu po 80e od osoby za bilet w dwie strony, ale tak naprawdę nie powinniśmy tego wliczać do kosztorysu, bo zawsze nas czeka ten nieszczęsny "dolot".
Z Madrytu lecieliśmy prawie dookoła świata, bo oczywiście musiałam kupić bilety "już teraz" zamiast poczekać na promocję Iberii. Polecieliśmy Madryt-Paryż-Atlanta-San Jose de Costa Rica, powrót tak samo. Kosztowało nas to 540e od osoby.
2) hotele:
od początku wiedzieliśmy, że hostele nie są dla nas. Rezerwowaliśmy skromne ale zadbane hotele. Najtańszy ( i najgorszy) około 30e, najdroższy około 65e za dobę. Łącznie wydaliśmy 380e na noclegi (plus 12000 punktów Starwood na dwa noclegi w Alofcie i jeden w Sheratonie)
3) jedzenie:
myśleliśmy że Kostaryka jest tańsza pod tym względem. W restauracji jedliśmy dwa razy, reszta posiłków w barach, wydawaliśmy od 5 do 25 euro na osobę. Łącznie: około 350e (w tym jedzenie, woda itd z supermarketów)
4) wejściówki, atrakcje
tutaj Kostaryka jest jeszcze droższa niż by się chciało. Prawie każdy park narodowy - 10 do 15$. My odwiedziliśmy ich 7, na szczęście w trzech udało się bez płacenia. Parki Narodowe: jakieś 150$.
Reszta płatnych atrakcji, cena na osobę:
- wycieczka łódką po kanałach tortugero: 20$
- wejściówka do SPA, inne atrakcje w The Springs: 99$
- Wycieczka konna: 70$
- kolejki linowe: 55$ o ile dobrze pamiętam
- w poszukiwaniu wielorybów: 85$
Do tego trzeba dodać koszt napiwków, pamiątek, mniej ważnych atrakcji - wydaliśmy około 600e na główę.
5) transport
Od samego początku wiedzieliśmy, że szkoda nam czasu na autobusy i pożyczyliśmy auto. Koszt: 460e. Na paliwo wydaliśmy około 150e, chociaż tego akurat nie jestem pewna, bo tankował mąż ;)
Podsumowując, wydaliśmy około 3400e na całą podróż, na niczym nie oszczędzając ale też nie rezerwująć hoteli 5*. Spokojnie dałoby radę zejść poniżej 3000e, ale tym razem chcieliśmy zaszaleć (za to w maju czeka nas budżetowa Floryda, sama jestem ciekawa jak wyjdzie).